czwartek, 8 sierpnia 2024

Literackie rozczarowanie wakacji

Przyszła pora na kolejny post, który nijak nie współgra z tematyką bloga 🤭 Można nawet powiedzieć, że więcej tu postów dotyczących recenzji książek, czy polecajek z przepisami, aniżeli faktycznej prezentacji rękodzieła. Jednak i tym razem muszę podzielić się swoimi przemyśleniami - tym razem na temat książki "Rzeczy, których nie dokończyliśmy" Rebekki Yarros.

"Rzeczy, których nie dokończyliśmy" to książka, która zbierała wiele pozytywnych recenzji i była szeroko polecana jako lektura wakacyjna. Swego czasu zewsząd napływały recenzje na jej temat, zachwalające rzekomo wciągającą fabułę i emocjonujący romans z historią w tle. Wszystko to sprawiło, że moje oczekiwania co do tej książki były, delikatnie mówiąc, wysokie. Stwierdziłam zatem, że "Rzeczy, których nie dokończyliśmy" ma olbrzymi potencjał na to, by stać się wciągającą lektura, idealną na wakacyjny relaks na plaży.


Niestety, książka nie spełniła moich oczekiwań. Rozczarowało mnie to tym bardziej, że od jakiegoś czasu trwałam w oczekiwaniu, aż dostępne w bibliotece egzemplarze się wreszcie zwolnią i będę mogła zmierzyć się z tym bestsellerem minionego roku. Jednak jak się okazało, fabuła, której byłam tak ciekawa, okazała się wyjątkowo naiwna, a rozwój wydarzeń przewidywalny, co sprawiło, że historia straciła na dynamice. Wątek romansowy, który mógł być głównym atutem powieści, nie zaskakiwał, nie wniósł też niczego nowego do gatunku. Postacie były dość jednowymiarowe, a ich decyzje pozbawione głębszej motywacji, co dodatkowo pogłębiało moje rozczarowanie. Choć w książce mamy niejako dwa romanse - jeden rozgrywający się w czasie rzeczywistym, drugi - wyłaniający się jako wspomnienie z czasów drugiej wojny światowej - to oba są zarysowane w boleśnie schematyczny sposób. Oto mamy bowiem niedostępną, pyskatą, niezależną, inną od swych rówieśnic niewiastę i zabójczo przystojnego, inteligentnego, pożądanego przez kobiety jegomościa, który niejako za cel życia stawia sobie zdobycie serca tej pierwszej. Brzmi znajomo? Brzmi i takie też jest - banalne, płytkie i przewidywalne. 

Muszę jednak przyznać (nieco niechętnie), że tak mniej więcej w połowie lektury, pojawiło się kilka zwrotów akcji, coś zaczęło się dziać. Można nawet powiedzieć, że w jakimś stopniu zbliżyłam się do bohaterów. Wprawdzie nie na tyle, by wniknąć w postaci i poczuć ich głębię, ale jednak pewien poziom zbliżenia dało się odczuć. Skąd zatem ta krytyczna, druzgocąca ocena? Otóż książka, która miała być pełna emocji i tajemnic, ostatecznie okazała się mało angażującym czytadłem. Poczułam się w pewien sposób oszukana, bo zamiast fascynującej historii, na którą czekałam, otrzymałam mocno przeciętną powieść, która nie pozostawiła po sobie większych emocji, czy też refleksji. Wydaje mi się wręcz, ze "Rzeczy, których nie dokończyliśmy" to wręcz modelowy przykład sytuacji, gdzie popularność książki nie przekłada się na jej jakość.

P.s. Już chyba obserwowany w trakcie lektury samotny łabądek wzbudził we mnie więcej emocji niż sama książka... 


2 komentarze :

  1. To nie pierwszy taki głos o tej książce który czytałam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo😮 muszę zatem pogrzebać w recenzjach. Wszystkie te, które czytałam, pełne były zachwytów nad tą pozycją. Aż jestem ciekawa tych "mniej pozytywnych" opinii. Pozdrawiam serdecznie 🤗

      Usuń

Zobacz także: 👇👇👇

Jesienny wieniec z liści i kasztanów